Moje odzwierzęce

Nowy produkt

– poezja, proza (14,8/21oprawa miękka – mat,  wersja szyta, 170 s., opracowanie, skład, projekt okładki – Krystyna Wajda, grafika na okładce i wewnątrz książki – Agnieszka Kuśmierczuk, druk – PRINT GROUP Sp. z o.o. Szczecin, wydawnictwo KryWaj Krystyna Wajda, Koszalin 2019, ISBN 9788366188440)



Więcej szczegółów

Ten produkt nie występuje już w magazynie

25,00 zł

Opis

Ilość stron 172
Format 14,8/21
Rodzaj oprawy miękka

Więcej informacji

"Moje odzwierzęce", trzecia autorska pozycja książkowa Elżbiety Kawszyniec z Tomaszowa Lubelskiego. W listopadzie 2018 roku autorka zadebiutowała zbiorem poezji satyrycznej pt. Satyrelki. Na początku lipca 2019  roku ukazały się „Satyrelki 2”, czyli kolejny tom wierszy satyrycznych. W obecnej książce obok poezji odsłaniającej kulisy świata zwierząt i nie tylko, czytelnik znajdzie także teksty pisane prozą. Jest to kilka opowiadań przedstawiających niesamowite historie z życiu autorki, w których główną rolę odegrały czworonożni przyjaciele.


Ślimakterium … i już

Rzekł raz ślimak do ślimaka: Propozycja moja taka:
Potraktujże mnie ślimaka jak obojnak obojnaka,
daj poderwać się na serio, spleć w miłosnym się misterium,
by wymienić ze mną owe te… no… płyny ustrojowe.
Drugi ślimak tak powiada:
Wiesz… no… tak się głupio składa…
Nie stać mnie już na misterium,
gdyż przechodzę… ślimakterium.


Murka (fragment opowiadania)

Murka, to była suczka malutka, mająca jakieś pięć tygodni, a ja miałam 14 lat i byłam bardzo niecierpliwa, bo chciałam mieć pieska bardzo szybko.
W wyniku tego przez następne kilka tygodni karmiliśmy Murkę, bo takie dostała imię, rozcieńczonym krowim mlekiem nalewanym do buteleczki
z gumowym zakraplaczem naciągniętym na szyjkę. Murka ciągnęła
z upodobaniem ten substytut maminego sutka i chowała się bez większych wstrząsów, przybierając na wadze i przechodząc przez etapy kaszki ze skrobanym mięskiem, przez chrupanie kostnych chrząstek, aż do spożywania normalnych posiłków. Normalnych znaczyło wówczas resztek z ludzkiego stołu.
     Niekwestionowanym przewodnikiem stada została rzecz jasna mama,
bo przecież to ona wszystkim w tym domu dawała jeść, zatem Murka właśnie mamę darzyła swoistą estymą. Spała na jej butach, często nosiła mamine pantofle na swój kocyk, który posłaliśmy jej we wnęce za tapczanem.
Ja byłam od wyprowadzania na spacer. Moim butom Murka bezlitośnie wygryzała cholewki w okolicach pięt, więc chodziłam w pogryzionych, żeby wszyscy widzieli, że mam w domu psa (na początku nikomu to specjalnie nie przeszkadzało, niemniej od tamtej pory każdy następny przyniesiony do domu szczeniak powodował to, że buty wędrowały na górę, a dywany zwijało się na okres około pół roku). Sąsiadka z dołu, która wpadła kiedyś na pogaduszki, wyszła bez kapci. Murka zgryzła je do imentu. Moja młodsza siostra specjalizowała się w dostarczaniu rozrywek, a tata, jak to samiec czasem huknął na dziecięco-psią zgraję, zaprowadzając tym samym jako taki
w stadzie porządek…