Stany rozdwojenia

Nowy produkt

– proza - (14,8/21 oprawa miękka – mat, s. 38, grafika na okładce – Izabela Skowrońska, zdjęcie – Paula Góralczyk, opracowanie, skład, projekt okładki - Krystyna Wajda, druk GS Media Wrocław, wydawnictwo KryWaj Krystyna Wajda, Koszalin 2017, ISBN 9788365651877)

Więcej szczegółów

20,00 zł

Opis

Ilość stron 38
Format 14,8/21
Rodzaj oprawy miękka

Więcej informacji

„Stany rozdwojenia czyli Wózkers kiedyś i dziś” – ósma książka w dorobku Michała Ostrowskiego, oparta na faktach z życia autora. We wstępie dedykacja: Dedykuję tym wszystkim, których spotkałem i spotkam na swej drodze. A tak autor pisze o zagadnieniu, które porusza w książce: Niepełnosprawność zacząłem brać z całym jej inwentarzem, z pokorą i poczuciem wewnętrznego spokoju. Przekonałem się, że nie stanowi ona dla mnie żadnej przeszkody, ani też powodu do walki. Bunt przerodził się być może tylko w żal tego typu, że wiem, jak wiele rzeczy mnie przez nią omija. Nie jest to jednak powód do samookaleczania, samobiczowania, czy samobójstwa. Dziś jestem przekonany, że istnieją rzeczy o wiele straszniejsze niż  posiadanie spastyczno-nieruchomego „odwłoku”.

Fragment:

„Cogito ergo sum” albo o byciu niepełnosprawnym
Nie ma kaleki, jest człowiek
(M. Grzegorzewska)

     Czy mam żal do Boga o to, że stworzył mnie takim jaki jestem? Czy dysfunkcjonalność swoją traktować powinienem jak fatum, lub grzech za niepopełnione winy? Odpowiedź na te pytania dojrzewała we mnie kilkanaście lat
i dopiero teraz odczułem nieodpartą potrzebę przelania jej na papier. Wierzę,
że pomoże mi ona nie tylko osiągnąć wewnętrzny spokój oraz pozwoli zerwać
z etykietką „tego innego”, ale i skróci pewien społeczny dystans, który wytworzył się z niewiedzy i wyimaginowanego lęku.
     To prawda. Kiedyś miałem żal, który z dnia na dzień coraz intensywniej we mnie pączkował, zamieniając się w efekcie w złość i rozgoryczenie. Kiedy byłem mały, przypatrywałem się rówieśnikom grającym w piłkę, bawiącym się w berka, wchodzącym na drzewa i myślałem sobie: „Cholera. Nigdy nie będę tacy jak oni!”. Czułem się jak kulawy wśród olimpijczyków, z góry skazany na przegraną. Późniejsze doświadczenia utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że to poczucie nie minie, zmienią się jedynie dekoracje i okoliczności.
     Życia sprzed uzyskania pełnoletności nie lubię wspominać. Szkoła podstawowa porządnie dała mi w kość. Z perspektywy czasu mogę śmiało nazwać ją szkołą przetrwania, dżunglą, wreszcie domem bez klamek. Różnica między tamtą szkołą, a dżunglą polegała jedynie na tym, że w dżungli sytuacja wcześniej czy później wymusiłaby na mnie jedzenie robaków. Przyznać muszę, że gdybym tylko wiedział na co się piszę wcześniej, w ciemno wybrałbym dżunglę i robaki… Setki oczu wpatrywało się we mnie jak w kosmitę, w najlepszym razie stwora, który jest żywym przykładem na istnienie boskiego poczucia humoru, gdy próbowałem niezauważenie przemknąć przez korytarz. Gwoździem do przysłowiowej trumny były niekończące się pytania za- dawane najczęściej przez młodsze grupy wiekowe, których podstawowym członem było „czemu” lub „dlaczego”.
     W gimnazjum odruchy pomagania osobie niepełnosprawnej nie były czymś naturalnym. Ludzie wykazywali się nietaktem. Niezliczoną ilość razy zdarzały się szmery, śmiechy w klasie, gdy próbowałem powiedzieć coś jąkając się albo gdy przytrafiło mi się „coś” natury fizjologicznej. To chyba właśnie ten okres uznać mogę za najbardziej destrukcyjny, przynoszący najwięcej kompleksów i myśli
o byciu balastem dla otoczenia. Na szczęście wśród tych nietaktownych ludzi znaleźli się także i ci, którzy w pełni mnie zaakceptowali, co zaowocowało znajomościami trwającymi (z różną częstotliwością) po dziś dzień…